Wywiad dla WIKIRADIO

Zapis rozmowy na podstawie audycji Nauka XXI wieku – Andrzej Bertrandt ze strony www.nauka.podkasty.info/odc/Andrzej-Bertrandt

Borys Kozielski: Gościem dzisiejszej audycji jest Andrzej Bertrandt witam serdecznie.

Andrzej Bertrandt: Dzień Dobry.

BK: Pan Andrzej jest wynalazcą, grafikiem, malarzem, właściwie trudno określić, wszechstronne uzdolnienia ma pan Andrzej. Proszę opowiedzieć. Jakby pan chciał, żeby pana przedstawiać.

AB: Najtrudniej mówić o sobie, właściwie to tyle obdarowań otrzymałem od Natury, że łatwiej pytać, czego nie dostałem?. Ale tak już ze mną jest, iż nie potrafię odpowiedzieć na wiele pytań, co pewnie w naszej rozmowie się okaże. Ponieważ czasami nie wiem, lecz na pewno jestem wynalazcą, w jakimś stopniu naukowcem, muzykiem, grafikiem, malarzem, architektem oraz wizjonerem. Tak ponad wszelką wątpliwość, ale z tą moją wynalazczością też się niedawno okazało, zdarzyło coś takiego, co karze wątpić czy to, co wykreowałem i jak się zdawało sformułowałem – jest wynalazkiem.

BK: No właśnie, to może zacznijmy od tych wynalazków, bo to jest najbardziej intrygujące. Wynalazcy, zmieniają świat wokół nas. Wynaleziono koło na początku i to był wielki wynalazek.

AB: Bardzo wielki.

BK: Teraz też zdarzają się, wynalazki wielkie, ale mam wrażenie, że ludzie, którzy ich dokonują są bardzo nie niedoceniani. To znaczy jak ktoś już coś wymyśli to reszta to podchwytuje, używa tego i…

AB: Bierze jak swoje.

BK: No właśnie i staje się to własnością publiczną, prawda?. Trudno taki wynalazek jak koło opatentować, na przykład, no, bo każdy będzie tego używał zwłaszcza, że to było w zamierzchłych czasach. Teraz też takie wynalazki się zdarzają, które bardzo pomagają nam w życiu codziennym nawet. Znana jest anegdota, ta o tym jak astronauci mieli problem z pisaniem kosmosie. Bo tam stan nieważkości i nie można pisać. NASA przeznaczyło na to milion dolarów, aby wymyśleć taki długopis, który będzie pisał w kosmosie. Rosjanie jak mieli ten sam problem użyli po prostu ołówka. To był też rodzaj wynalazczości, bo trzeba było rozwiązać problem i ten problem został rozwiązany w bardzo prosty sposób. Mam wrażenie, że ten wynalazca nie został wyceniony czy doceniony w taki sam sposób jak w NASA, prawda? Ten milion dolarów. Raczej nie. Takie wynalazki są nam jak najbardziej potrzebne. No właśnie, ale skąd się bierze taki wynalazek, jak to jest, przecież wszyscy patrzymy na to coś i tylko niektórym dane jest zobaczyć rozwiązanie. Skąd do pana przychodzi taki pomysł. Proszę może zacząć od tego, jakie te wynalazki były.

AB: Dobrze, wyliczę szybciutko. Na pewno, odpowiedź na egzaminie wstępnym i kontynuacja mojej złości z powodu pytania zadanego na rzeczonym egzaminie, rozwinęła się w formie dwóch projektów na roku dyplomowym 62/63. Nazywały się miasto liniowe oraz miasto sfer. No i wracam do pytania. Właściwie to powinienem opowiedzieć o samym egzaminie, który przebiegał w dzisiejszej mojej ocenie dziwnie. Dlatego, że na przedmioty, które były do zrealizowania uczelnia dawała 3, 4, 5, 6 godzin maksymalnie chyba a ja to wszystko robiłem nieprawdopodobnie sprawnie, błyskawicznie. Jeżeli na rysunek były trzy godziny ja go rysowałem w 15 minut i szedłem się opalać. W książce napisałem, że gdyby modelka była ładniejsza, być może rysowanie zajęłoby więcej czasu.

Ostatnim egzaminem był tzw. słowny, czyli jak go nazywano test na inteligencję a 15 – stu profesorów, zadawało pytania. Jedno z nich brzmiało – co pan sądzi o Pałacu Kultury”.

BK: A to był rok 62, czy 63?

AB: Nie, był 56. Wówczas Pałac Kultury, miał rok i pachniał jeszcze farbą. Pytanie zadał politruk. Tak brzydko nazywaliśmy „panów”, którzy prowadzili wykłady z marksizmu i leninizm. Pytanie wbiło mnie w krzesło i przez długie 2 minuty myślałem. Po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. Na wiele wcześniejszych odpowiedziałem gładziutko bez problemów, płynnie a to mnie osadziło.

BK: Takie pytanie zawsze było, w tamtych czasach dosyć kluczowe prawda?

AB: Nawet nie dość, ale kluczowe, dlatego bo jestem przekonany, że gdybym na nie odpowiedział źle – nie zdałbym.

BK: A to decydowało o karierze wielu ludzi. W tamtych czasach.

AB: Tak, tak, ponieważ to było bardzo trudne pytanie a oni widzieli jak się męczę.

BK: Wiedzieli chyba, jaka jest skala problemu?

AB: To bardzo prawdopodobne. Po dwóch minutach grzecznie odpowiedziałem. „Marzenie cukiernika we śnie”. Miałem satysfakcję natychmiast, ponieważ ciało pedagogiczne zdębiało i prze minutę zapanowała grobowa cisza. Było widać, że nie wiedzą, co z tą odpowiedzią zrobić, jak się zachować. W końcu któryś z profesorów artystycznych powiedział – dziękujemy panu a w domach prawie wszyscy powtórzyli rodzinom pytanie i przede wszystkim odpowiedź. Na cały kraj poszło „udoskonalone” marzenie pijanego cukiernika we śnie, ponieważ Pałac nie podobał się dość powszechnie. Gdyby tak brzmiała odpowiedź to na pewno nie zdałbym. No i znowu plaża a nerwy zaczęły się na 15 minut przed ogłoszeniem wyników. Adepci czekali i jeżeli dobrze pamiętam dziesięciu nie zdawało a jeden tak. Zaczęła się dygotka, rozstrój żołądka no i wgapiałem się w miejsce, gdzie miała wylądować kartka. Okazało się, że dostałem wyróżnienie, jedno z trzech a wszystkie wzięli uczniowie z Poznańskiego Liceum Sztuk Plastycznych. Widać profesorowie uznali, że poznańska uczelnia, szkoła średnia najlepiej kształciła. Oczywiście oraz jak by powiedziano w wojsku polepszyło morale tym bardziej, że wątpiono w domu rodzinnym i mówiono „nie dasz sobie rady”. Przygody z egzaminu, toczyły się jeszcze przez prawie cały pierwszy rok studiów. Wtedy zajęcie z rysunku prowadził głównie asystent, nie pamiętam nazwiska, który zażądał rozłożenia całorocznych prac w taki sposób, aby mógł zrobić korektę, ocenę końcową. Pamiętam to i jak powiedział. Co się z panem dzieje, działo, przez ten cały rok. Rysunki z egzaminu wstępnego były wspaniałe a to, co pan pokazuje w najmniejszym stopniu, nie przypomina prac, tamtego, ucznia. Ponownie się przestraszyłem, dlatego ponieważ, jak nie miałbym dobrego stopnia z rysunku traciłbym uczelnię. Był wówczas taki wymóg, że niezaliczenie tego przedmiotu powodowało odebranie indeksu, czyli uprawnień studenckich. Też nie wiem jak to się stało, ale zadałem pytanie. Proszę pana czy istnieje taka możliwość, aby korektę ostateczną przeprowadził pan profesor. W odpowiedzi usłyszałem, tak oczywiście, naturalnie a profesor wpisał do indeksu bardzo dobry, najwyższy stopień piątkę bodajże i w ten sposób zostałem na Uczelni. Zapomniałem o jeszcze jednym szczególnym wynalazku, dlatego będą na razie cztery. Wynalazku niewątpliwym. Tego, o czym teraz mówię nigdy i nigdzie nie było wcześniej. To była nowość. Na trzecim roku miałem zaprojektować kuchnię. Studiowałem na Wydziale Architektury Wnętrz, więc takie zadanie musiało w końcu nastąpić. Zrobiłem kuchnię na czerwono a novum wynalazczym, innowacyjnym było wymyślenie karuzeli. Polegało ono na tym, że w rogu dolnych szafek kuchennych umieściłem kręciołka. Chodziło o to, aby słoiczek ogórków, który zawsze był bardzo głęboko mógł łatwo znaleźć się po ręką.

BK: To jest coś, co dzisiaj jest w użyciu, na co dzień, w każdej kuchni.

AB: Tak tylko nikt nie wie, że zaprojektował to polski student na trzecim roku studiów a do dzisiaj zostało to wyprodukowane, powielone w miliardach egzemplarzy. Nie zostało opatentowane a wypuścił koncepcję prawie na sto procent asystent, też nie skorzystał a ja mam tylko świadomość, że zrobiłem coś przydatnego można powiedzieć dla ludzkości. To, co się ciągle przydaje.

BK: Każdy z tego korzysta.

AB: Szczególnie panie no i skaczemy od razu prawie na dyplom. Tak, ale jak do tego doszło. Po czwartym roku miałem jakieś podświadome przekonanie, że w Gdańsku już się od profesorów niczego nie nauczę. Oni mi nic szczególnego nie powiedzą, nie zaproponują nowych dróg, horyzontów. Zdecydowałem się na roczny urlop dziekański, aby mieć czas na przemyślenia i za radą zachwyconego taty architekta, który pracował w Miasto Projekcie zamustrowałem właśnie do tego biura. Siadłem za rajzbretem. Tak wówczas nazywano stoły kreślarskie i miałem przed nosem cyrkle, ekierki i długie linijki zwane przykładnicami i muszę Panu, Państwu powiedzieć, iż właściwie wówczas nabrałem wstrętu do architektury.

BK: Czemu?

AB: Wkurzały mnie kąty proste. Niepomiernie się męczyłem, ponieważ musiałem kreślić cudze projekty, ale zawsze pod kątem prostym ekierką. Cyrkiel jeszcze był znośny, do wytrzymania, ale te linijki.

BK: A w architekturze kąty proste i te linie proste biorą się głównie z tego, że chyba zdecydowanie łatwiej zaprojektować, prawda?

AB: Być może tego nie wiem. Natomiast wiem na pewno, że jeden z powodów, dla których na długie lata zapomniałem o architekturze to przekonanie, że w przyrodzie, którą uwielbiam nie dostrzegałem kątów oraz linii prostych. Twardości architektury krótko mówiąc. Pamiętam jak po owym czwartym roku miałem do zdania jeden egzamin, który nazywał się oświetlenie i zdarzył się jeden z wielu znaków. Nie zbiegów okoliczności, lecz właśnie znak w sprawie zaliczenia. Aż trudno uwierzyć. Siedzę sobie w loży Teatru Polskiego w Warszawie i o moje ramie opiera się profesor właśnie ten, u którego mam zdawać egzamin. Szeptem zapytałem – panie profesorze czy mógłbym egzamin zdawać w foyer podczas przerwy. Odpowiedziałem gładko na trzy pytania i usłyszałem – proszę po zaliczenie, wpis do indeksu przyjechać do Gdańska. To było rozlicznie się z Uczelnią, czyli jakby odcięcie pępowiny. Złożyłem podanie do rektora warszawskiego, dostałem zgodę i zaczął się rok piąty przed dyplomowy. I w tym upatruję przyczynę odpalenia złoci z egzaminu wstępnego. Pałac kultury się bardzo nie podobał, dlatego zdecydowałem zaprojektowanie czegoś, co umożliwi porównanie i dokładne zobaczenie, jaki to prezent od tzw. wielkiego brata otrzymaliśmy. Jakie cudo podobno w „stylu polskim” zbudowano, więc zaprojektowałem, kulę budowlę, która miała mieć 500 m. Przez te wszystkie lata byłem przekonany, że Pałac Kultury i Nauki do czubka, do najwyższego końca iglicy wznosi się na 350 m. a niedawno, za pana przyczyną, parę razy zaglądnąłem do Internetu i dowiedziałem się, iż Pałac do szczytu ma zaledwie 230 m. Zrobiłem symulację i wygląda to tak, że koło mojej budowli, pozostałe wyglądają jak zabawki. Ten projekt, bił wszystkie ówczesne rekordy świata.

BK: No to monstrualna wielkość 500 metrów to trudno sobie wyobrazić. Dwa razy wyższa niż Pałac Kultury.

AB: Nawet więcej. Amerykański Empire i Moskiewski Uniwersytet im. Łomonosowa też byłyby małe przy tym, coś około 350 m. nie pamiętam dokładnie, ale moja chęć była taka. Chciałem zburzenia Pałacu, i tego, aby na tym miejscu, postawić coś porządnego. Co chwilę mówią dzisiaj w radio, ponieważ jest rocznica, ale usłyszałem też inne rewelacje, bo według nich Pałac ma 237 m i komu tu wierzyć. Wyemitowano również wywiad z panią, która pracuje w Pałacu 55 lat. Jest kronikarzem i oprowadzała Tito, Szacha Reza Pahlawi z piękną żoną Sorayą (pewnie wiele dziewczyn nawet nie wie, skąd wzięła się nazwa kremów) wszystkich kosmonautów radzieckich a lista jest pewnie bardzo długa. Naprawdę to dzisiaj jest 22 lipca w 2015 roku, czyli kiedy uzupełniam wywiad. A wówczas, jak co roku, obchodzono święto odrodzenia polski. Miłym uśmiechem to okraszę, ale łza się w oku nie zakręci. Tak równo 60 lat temu uroczyście otworzono Pałac Kultury i Nauki. Proszę zauważyć, że Kultura zastała ustanowiona przed Nauką i oby te nazwy mówiły współczesnym nie tylko o komunie, ale zdecydowanie przypominały, że istnieje coś takiego jak również Kultura.

BK: Teraz już wiemy, że został zabytkiem i jest chroniony przez Prawo.

AB: I słusznie. Dzisiaj widzę go uroczym tortem, niezwykle przydatnym dla Miasta, Państwa, ponieważ jest tam wiele instytucji. Do budowy użyto 40 milionów cegieł i wykorzystano umiejętności znakomitych radzieckich mistrzów rzemiosła artystycznego. W Pałacu żyje podobno stacjonarnie 11 kotów.

BK: No ale wróćmy jednak może, do tego pierwszego pomysłu. To miasto sfera to jest fantastyczny pomysł, który możliwie właśnie w XXI wieku będzie realizowany. Natomiast pomysł na miasto liniowe, czyli ten pierwszy pomysł, który urodził się w Poznaniu, jak dobrze rozumiem, z Miasto projekcie. Mówił pan, że znienawidził architekturę w biurze ojca.

AB: Nie, nie tu już w Warszawie. Może jednym z powodów wymyślenia takiego projektu była złość. Zrobić, odfajkować, rozładować się i dowidzenia dziedzinie architektury. Nie powiedziałem żegnaj no i mamy cofkę. A miasto liniowe?. To wszystko działo się na roku dyplomowym na przełomie 62/63. Mój prowadzący profesor, czyli promotor jak mu relacjonowałem rozwiązanie, tylko się miło uśmiechał. Poszedł później szukając pomocy do innego profesora, który był świetnym architektem trochę cynicznym, ale z fantastycznym umysłem. I nastąpiło spotkanie a ten drugi, do przedstawionej wizji niepomiernie się zapalił. Opowiedziałem mu również ideę miasta liniowego i tym też się zachwycił, ale jak to się wszystko zaczęło. Wybrałem na temat pracy dyplomowej maleńki utwór poetycki Garcia Lorki – Mały teatr Buster Keatona i zaczęła się robota, także swoista lawina przyczyn oraz skutków. Uznałem, że jeżeli przełożę wszystko na język wystawienniczy, ponieważ w takiej katedrze robiłem dyplom, to będę chciał wiedzieć. Jak przeciętny widz to wszystko postrzega, jaka będzie percepcja tego, co ja mu na ekranach, reflektorami na różne sposoby multimedialnie proponuję. Tak, zacząłem się interesować cybernetyką, budową mózgu, zrobiłem schematy i poszedłem do światowej sławy profesora Mieczysława Porębskiego. Zreferowałem sprawę na długiej rozmowie. Przyjął mnie w swoim prywatnym mieszkaniu i zaproponował pozostanie na Uczelni. Widział mnie asystentem, ponieważ chciał na Akademii stworzyć, Katedrę o nazwie cybernetyka dla sztuki z informatyką może w myśl zasady łacińskiej informo = kształtuję. Nie podjąłem tematu a dlaczego też nie wiem. Bardzo często wiele razy w życiu nie wiedziałem, dlaczego w taki a nie inny sposób wyglądało postępowanie, ale to mi się niezwykle przydało do pracy dalej. Później rozwinąłem wszystko w teorię energia równa się informacji i przez wiele lat byłem przekonany, że to jest nowość i absolutny wynalazek. Dzisiaj śmiem wątpić, dlatego ponieważ jest bardzo prawdopodobne, że piętnaście tysięcy lat temu doskonale to wiedziano. Tak jak sześć tysięcy lat temu napisano w Mahabharata, takiej biblii hinduskiej, że oddech Brahmy jest 15 miliardów lat. Dostałem niedawno trzydzieści parę filmów dokumentalnych, z których wynika bardzo często cytowana owa Mahabharata oraz to, iż oni mieli to małym palcu. Ale miałem teorię energia równa się informacji, za namową przyjaciół po latach rozwinąć, jako nowy kierunek w sztuce i nazwałem energetyzm. Ogłaszam to po 24 latach pierwszy raz, jako niewątpliwy wynalazek, który może coś powie lub nawet zainspiruje.

BK: Tak bardzo ciekawe są te historie sprzed wieków, tysięcy lat…

AB: Wielu tysięcy a dzisiaj dochodzę do przekonania, że byliśmy źle kształceni. Teoria Darwina jest tylko częściowo prawdziwa tak, ponieważ w ewolucji zdarzyła się rewolucja. W ciągu zaledwie paru tysięcy lat mózg i czaszka powiększyły się trzykrotnie. W ewolucji tak nie jest a zmiany powinny być powolne i stawać się przez setki tysięcy lat. Byłem długo przekonany o naszym pochodzeniu od neandertalczyka, co nie jest prawdą, bo oni wyginęli. Kolumb odkrył dawno znaną Amerykę a Kopernik wstrzymał słońce, „zatrzymane” rozumowo już przed tysiącami lat.

BK: Tak, ale ja bym prosił, aby wrócić do miasta liniowego. Najpierw warto byłoby powiedzieć o samej idei. Co to miało być? Bo sama nazwa troszkę nam rozjaśnia, troszkę możemy się domyślać, o co chodzi. Natomiast chciałbym od pana usłyszeć dokładnie, co to miało być, bo zdaje się, że niedokładnie zostało zrealizowane, tak jak zostało wymyślone?

AB: Najdelikatniej mówiąc. Moim wyjściowym założeniem była świadomość, iż miasta się rozwijają. Rosną, rosną i w związku z tym na pewno, ponad wszelką wątpliwość będzie rosła kolizyjnoś

, bo nie może być inaczej. W związku z tym przewidziałem wiele rozwiązań z dużym wyprzedzeniem mając przekonanie, że samochody będą jeździły trzysta, pięćset kilometrów na godzinę oraz nastąpi rozwój motoryzacji a pociągi będą mogły w przyszłości mknąć tysiąc i tak dalej, co można mnożyć. Nie miałem wzoru i można by się zastanawiać, jak koncepcja rozsławiona w XX wieku była wynalazkiem tego wieku. To nie prawda, ponieważ miasto liniowe było wynalazkiem, wszech czasów. Nigdzie na świecie w takiej skali, rozmiarze nie zaproponowano miasta liniowego. Zaraz je opiszę, ale być może, gdzieś bardzo podświadomie pamiętałem wówczas ulicówki, które są trochę podobne do mojego miasta liniowego. Wsie budowano przy jednej ulicy, domek w domek. Natomiast powiększanie miejscowości również obecnie polega na tym, że na końcu i początku dobudowuje się nowe domki.

BK: Bo jest najwygodniej mieszkać przy drodze.

AB: Tak, ale tu dotykamy istoty nazwy, która poszła w świat – miasto otwarte a ten, który to rozpropagował popełnił błąd, dlatego ponieważ moje miasto, idea polegała na zamknięciu. Otwartość dopuszczana była szerokością ośmiu kilometrów na szczycie i początku. Czyli tam gdzie się to rozrastać mogło, na bokach miało być szczelnie zamknięte a jeżeli rozrastać to wielokrotnie wolniej jak w przyrodzie. Rozrasta się głównie korzeń i łodyga wzdłużnie, kłos w zbożu i są zbudowane z niewiarygodnie lekkich, giętkich materiałów. To są konstrukcje fenomenalne, o których człowiekowi na razie marzyć nie można. Do komórki namnaża się następna, rośnie, ale wzdłużnie. Opowiem, więc najkrócej jak to miało wyglądać. Wszystko z materiałów dostępnych i technologii już stosowanych, znanych. Schody ruchome, autostrady po, dziesięć z prawej i drugiej strony, budowle, lasy, parki takie wszystko zdrowe dla człowieka. Rozwiązania poprzeczne, wzdłużne, koleje w tunelach, windy wszytko o różnych szybkościach. Wygoda, nikt z sobą nie koliduje chyba, że chce. Wie pan uniknęlibyśmy tych m.in. wszystkich ślimakowych zawijasów, które i tak bywają kłopotliwe, kiedy człowiek chce dojechać w jakieś nowe miejsce. To była futurologia wieszcza w pewnym sensie. Ktoś zadał mi pytanie a co jak gdyby tam w środku bombka walnęła, czy było by to wszystko jak ryba na piasku. Nie byłoby, dlatego, bo każdy segment posiadałby generatory, zapasy paliwa i to na dziesięć, dwadzieścia lat. Były samowystarczalne i nic się specjalnego nie działo, bo odbudowywano by tą dziurkę i dawaj dalej. Jeżeli człowiek obstawałby za elektrowniami, zero przesyłów naziemnych. Żadnych słupów, transformatorów, ponieważ przez całe życie zaznawałem wyłączeń prądu. Awaryjność z powodu nawet zwykłych burz, wiatrów wyłącza regularnie, co roku setki tysięcy gospodarstw a koszty napraw?. Jaką cenę płacą gospodarki, za brak wody?. W moim projekcie wszystkie media miały przebiegać pod ziemią, a ponieważ z wykopów byłoby dużo ziemi, większość budowli miała być wyniesiona i mieć gdzieś powodzie. Na pewno kryte zbiorniki retencyjne magazynujące wodę, kiedy jej brakuje. No a wszystkie pomieszczenia, w których przebywa człowiek powinny być klimatyzowane, ponieważ lodówki były już dawno znane. Martwiło mnie wówczas, likwidowanie małych osiedlowych ciepłowni, elektrowni wodnych, wiatraków, marnowanie energii słonecznej oraz gigantomania na wzór radziecki. Technologie Nano, które wymyślono później, przewidziałem tylko pośrednio. W rzeczonym październiku 62 świat wisiał na krawędzi 3 wojny atomowej. Ledwo to do mnie dotarło, ale czy tunele pod ziemią były koncepcją mieszkań, domów z zapasami żywności, wody. Jeżeli tak to podświadomie, miałem za wzór poznańską cytadelę z 2 WŚ gdzie wszystkich zapasów było, jak mówiono na 11 lat. Futurologia futurologią, ale poszło to w świat, jako miasto otwarte i zostało nieprawdopodobnie okaleczone przez zaprojektowanie niby miasta liniowego. Nie zrozumiano istoty koncepcji, więc, że był to projekt architektury organicznej. Powstały dwa osiedla w Warszawie bodajże na Gocławiu i Lublinie gdzie architekt usiłował jak mu się wydawało realizować miasto liniowe. Rozsławiło się to na cały świat.

BK: Galeriowce. Przyczółek Grochowski chyba tak?

AB: Być może nie pamiętam dokładnie, ale bardzo szybko „autor” miał odpowiedź, że coś nie bardzo to wyszło, dlatego ponieważ na tasiemcowych korytarzach, długich galeriach w galeriowcach mieszkańcy stawiali kraty, zapory, czym mówili – nie chcemy tych sąsiadów.

BK: Ja mieszkałem na takim osiedlu przez dosyć długi czas, przez kilka lat i mi się bardzo podobał pomysł tego właśnie połączenia, ale rzeczywiście widzę, że społeczeństwo nie za bardzo to toleruje. I rzeczywiście były różnego rodzaju zagrożenia, bo zamiast jednego chodnika mieliśmy tyle chodników ile było pięter i na tych piętrach różne rzeczy się działy rzeczywiście. To życie zaczęło inaczej żyć niż w normalnych osiedlach.

AB: Tak w moim projekcje nie miało być galerii tylko niskie bloki koniecznie z windami, pozamykane poprzecznie z dziesięcioma zaledwie mieszkaniami. Wszyscy się znają i to miał być standard. Na 4 i 5 piętrach bez wind chorzy mieszkańcy, są na nich w rzeczy samej uwięzieni. Wczoraj musiałem być na Ursynowie, czyli dzielnicy stołecznej, gdzie manewrowanie samochodem, próby wyjechania z tego labiryntu graniczyły z cudem, bo malutko miejsca było, wąsko. Tak, widziałem dwa zjawiska i zobaczyłem, ponieważ musiałem – urbanistykę, ciasnotę, natomiast architektura no cóż, to takie dość smutne. Dla mnie również architekta bolesne było patrzenie, ponieważ miałem wrażenie, jakbym przez wiele kilometrów jechał w byłym NRD gdzie źle projektowano, brzydko i czułem się jak nie w Warszawie. Widziałem bardzo mało dobrych, projektów. Stolica w ogóle nie ma szczęścia do architektury, urbanistyki, ponieważ bierzemy tanie projekty, tanich autorów a nawet jak inwestor, ma do wyboru trzy projekty na ten sam temat, wybiera najtańszy. Wiem to od projektantów, którzy muszą za granicą uzyskiwać akceptacje. Niedawno poszukałem w Internecie rozwiązań, których bazą jest właśnie kula i wiele zrealizowano świetnie tylko w wielokrotnie mniejszej skali.

BK: No właśnie a to zupełnie inny pomysł. Bo do tej pory układ urbanistyczny miasta wyglądał tak, że to były okręgi wokół placów, zawsze to rosło wokół naokoło, albo szachownica jak Nowym Jorku na przykład, bardzo wyraźnie widoczna.

AB: Jeszcze w Waszyngtonie zaprojektowano na kwadracie 25×25 kilometrów, znakomite rozwiązanie urbanistyczne oparte na antycznych zasadach.

BK: Ale ta wizja miasta liniowego, które rozwija się wzdłuż jednej linii w obu kierunkach, równolegle tak samo w obu kierunkach, ale wtedy nie ma właśnie kolizji natomiast miasto sfer to jest coś innego coś odwrotnego, bo tam mieliśmy linie a tu mamy sferę, dwa różne projekty.

AB: Właśnie w związku z tym pomyślałem sobie, aby te dwie idee połączyć. Bo w takiej kuli nawet większej, ponieważ na taką wysokość się buduje, wyniesienie na aż 1600 m było by możliwe. I tam można by umieścić stolicę centralnie, idealnie centralnie w środku tego miasta liniowego, byłaby budowla, która może pomieścić wszystkie państwowe instytucje. Jeszcze jedną rzecz wymyśliłem, ponieważ wówczas zawsze lubiłem projektować rozwiązania wariantowe. Jedno zakładało na 70 piętrze restauracje drugie stadion.

BK: Czyli wróćmy do samego pomysłu, bo trzeba słuchaczom przedstawić to, o czym rozmawialiśmy wcześniej na ten temat. Czyli miasto sfera, kula stoi na ziemi, do której wjeżdża się na parking od dołu i im wyżej tym kolejne warstwy tego miasta są tam umieszczone, tak?. Aż do połowy tej kuli a ponad tą połową?

AB: Czasza z widokiem nieboskłonu i tu przewidziałem rozwój technologii cyfrowych. Wszystko w tym budynku miało być sterowane komputerowo. Przewidziałem też możliwość awaryjności programów cyfrowych i to, że rozwiązaniem były systemy zapasowe, przełączające uszkodzoną część automatycznie.

BK: Teraz już tak się dzieje, ale w 62 to była nowość.

AB: Tak, lecz powrócę do tych wariantów na szczycie. Jedno rozwiązanie zakładało sporą ilość, setki restauracji a drugie zbudowanie stadionu. Który o średnicy 500 m pomieściłby dużo ludzi, porównywalnie do aktualnych dużych, ponieważ od tysięcy lat kochamy igrzyska. Mówił pan o garażach, więc miało ich być 20 pięter pod ziemią, co i dzisiaj w poważnym stopniu rozładowałoby tłok w śródmieściu.

BK: Dobrze, ale dlaczego miasto miałoby być taką sferą bardzo zamkniętą, nie rozwijałoby się.

AB: I nie miało potrzeby, ponieważ zadana, duża ilość funkcji była zamknięta a zaprojektowana zastała z wkalkulowaniem, rozwoju. Zadał pan pytanie, na które nie odpowiedziałem. Co na tej czaszy?. Widok gwiezdnego nieba nocą, który się przesuwa tak jak płynie rzeczywiście. Widzi pan Wenus po godzinie w miejscu gdzie powinna się ona znaleźć, po prostu się przesuwa. Odwrotnością było zewnętrze też kula ziemska z zarysami globu i zapalać się też miała komputerowo, diodami tam gdzie świat jest aktualnie oświetlony. My stoimy, kiedy jest ciemno o 4 a po drugiej stronie, kula jest oświetlona i to wszystko przesuwa się tak jak przesuwa względem słońca glob. Rozumiemy, o co chodzi prawda?. To wszystko było do zrealizowania tylko innowacyjność tutaj polegała właśnie na skali, rozmiarze realizacyjnym, bo od czasów starożytnych, nigdzie przedsiębrano, proponowano tak wielkiej budowli. No może Pentagon, ale on jest płaski. To było większe od piramid, świętych miast w Indiach, Pakistanie, Laosie, Ameryce Południowej. Wszystko przebiegało podświadomie, nie ścigałem się z nikim, no może z wysokością Pałacu, ale wiedziałem, że ludzie to lubią, czyli rekordy. Lecz mało stosunkowo, ale teraz dopiero widzę jak to myślenie było logiczne i po prostu świetne, dlatego bo potrzebne, przydatne dla człowieka. Doktoryzowany architekt, jeden z moich przyjaciół, któremu wysłałem symulację powiedział – to jest trochę, niespasowane z panoramą, urbanistyką Warszawy. Odpowiedziałem wiem jak również to, że byłaby również kolosem na ówczesnej panoramie Stolicy, ale, miałem potrzebę. Poprzeczkę rozwojową dla kraju umieścić na wysokości 500 m.

BK: Takie coś chyba nigdzie wówczas nie pasowało, to jest twór zupełnie oryginalny, technologia jest coraz bliżej, aby móc zrealizować taki pomysł, no właśnie, ale czy innowacje, wynalazki to są rzeczy, które nas inspirują, ale często brakuje sposobów na realizację. Środków albo finansowych albo materiałów, z których można, coś takiego wybudować.

AB: Przy okazji tego projektowania przewidziałem wiele technologii, które nastąpiły, ale wrócę. Taką kulę 500 m, budowlę można już dzisiaj zrobić. Plac budowy miałby 700×700 m natomiast być może druga wersja tego projektu w formie balonu sterowca, nie będzie mogła zostać zrealizowana a barierą będzie rozmiar. Czyli 400 m a jeszcze pewniej 300 m średnicy jest w moim przekonaniu do zaprojektowania i realizacji a kosztowałaby mało, bo zaledwie 40 lub 50 milionów dolarów. Bardzo dużo ludzi nie wie, że robią się modne sterowce, które przemieszczają się z szybkością 250 km i zabierają 25 pasażerów. Mają poduszkowy start pionowy a z tyłu śmigła a wszystko sterowane komputerami. Byłby to największy obiekt latający na świecie. Do tej pory największym był sterowiec, Hindeburg, który w pierwszej wojnie siał postrach w Londynie. Zabierał wiele to bomb i zrzucał to nad miastem. Ale tak rozpoczęto ideę.

BK: Teraz już myśli się już nad tym, żeby to paliwo, które unosi było bezpieczne.

AB: To jest bezpieczne, niema nie używa się już palnych gazów.

BK: Czyli takie miasto latające, taka sfera, która przenosi się z miejsca na, miejsce. Mogłoby funkcjonować latem tutaj w Polsce a jak zima latać do ciepłych krajów.

AB: Gdziekolwiek i już są popularne loty turystyczne i reklamowe. Sam taki widziałem i wygląda to imponująco. Każdy może sobie zafundować taki lot. A wynalazczość no cóż. Parę osób już nazwało mnie klonem Leonarda z tą wyraźną różnicą, że ja nie musiałem projektować machin do zabijania. Wiele osób nie wie, że Maestro wymyślał urządzenia, które już były jak rakieta, samolot. Helikoptera zdaje się nie było, ale łodzie podwodne, prąd, to wszystko już było. Lecz, no właśnie był niewątpliwym wynalazcą, dlatego, że choćby namalował obrazy. Nigdy i w takim rozmiarze oraz doskonałości nie było przed nim, czegoś takiego. Tak się zastanawiam i jak mówię jestem chyba mega kundlem. Mam w genach Papieża, dwóch świętych, marszałka Francji, dwóch Królów. Wystarczy w wyszukiwarce wpisać Bertrand i znajdziemy wiele wiadomości, książek. Pisownia rodowego nazwiska zastała zmieniona 100 lat temu, bo rodzina przebywała w zaborze pruskim, gdzie nagminne germanizowano nazwiska. Cudowne, pytanie pan zadał – jak to się dzieje.

BK: No właśnie skąd to przychodzi.

AB: Też dzięki panu muszę poprzerabiać książkę. Wielokrotnie w wywiadach zdawano mi podobne pytania. Proszę zwerbalizować proces twórczy, opowiedzieć jak to idzie. Odpowiadałem nie wiem, ale w trakcie pisania książki był taki moment, w którym zdecydowałem się opowiedzieć o tym, jak uratowaliśmy kotka. Rozpocząłem frazę w ten sposób. Nie myśl, że ma kota, wiesz na tym punkcie, bo nie mam. Kończyłem słowami – pisze jak ciocia, która karmi ptaszki, zwykła sprawa, ale lżej na sercu i duszy. W momencie, kiedy napisałem słowo dusza pomyślałem, że prawie nic na ten temat nie wiem. Co to w ogóle jest, takie coś?. Powstało 19 stron, na których zmierzyłem się z tematem, wykorzystując również swoją wiedzę od studiów i precyzyjnie przewidziałem, rozwój. W książce również nie zgadzam się z najwybitniejszymi profesorami. M.in. neurologami, fizykami, którzy piszą, że jest to przestrzeń subatomowa a sub to jest podległość. Kto, co komu podlega a moje novum polega na tym, że większość imperatywów pochodzi z genów i one są pośrodku. Z jednej strony jest mózg, komputer do sprawdzania czy jest ok., czy wszystko dobrze idzie, prawidłowo zgodnie z logiką, zdrowym rozsądkiem i pięknie. Natomiast po drugiej jest jakby para (wodna oczywiście) ja to tak nazwałem, bo inaczej nie potrafię, która składa się z cząstek inaczej uorganizowanych, które są tak małe, że neutrino jest kolosem. I to jest ta motoryczna para, która nas wypełnia, czyli dusza, dusze. Perpetum mobile, którego bezskutecznie szukaliśmy od tysięcy lat a mamy je w sobie i to pracuje, zasuwa. Nic w przyrodzie nie ginie – tak?. Uczono nas w szkołach prawda, ale ja się wielokrotnie zastanawiałem, co znaczy odruchowo wymawiane – przyszło mi do głowy. Jak?. Z nieba od innego człowieka a w trakcie pisana pomyślałem, że przychodzi ze mnie, z tej duszy, dusz, genów to mi się do łba pcha i obrobione przez rozum decyduje o wyniku, rezultacie. Odzywa się również gen, być może z przed wielu tysięcy lat. Lubię np. kulturę arabską, daleki wschód a nikt mi tego protegował, zachęcał. Lubię to naturalnie, czyli oceniam po objawach i z nich się domyślam, że gdzieś, tam otarłem się o te ziemie, kulturę, taką wiedzę, bo mam inklinacje. Kiedy rozpoczynałem pisanie o duszy, zajrzałem do słownika i było w nim dużo bo 1,5 szpalty o myśleniu oraz 1,5 szpalty na temat duszy, dusz artystycznych. Sporo nawet tyle samo, ale duszy nikt nie widział, nie zmierzył, choć trochę próbowano, lecz to jest to coś, co rzeczywiście głównie za mnie tworzy i powołuje chęć, całą logistykę fachu. Lecz wrócę do słownika i nie zgadzałem się również z autorami haseł. Zwierzęta podobno nie myślą a tylko reprezentują, dysponują zmyślnością. Skomentowałem wszystko tak. Oj panowie chyba zbyt dumnie wieńczymy drabinę ewolucyjną.

Tak, ale te wstępne wiadomości, pamięć, że reinkarnacje to mało i dużo jednocześnie, więc tak się zaczęło. W tzw. mniej więcej środku zdarzył się Smoleńsk, znak znaków a 96 jest jedyną liczbą w nieskończonym ciągu zwaną czarcia. Odwraca pan nadal jest to samo i tyle było ofiar. Wplotłem treść tej opowieści, dodałem teksty o duszy i w moim przekonaniu w poważnym stopniu sobie oraz ewentualnych czytelnikom, odbiorcom odpowiedziałem na pytanie, jak przebiega proces twórczy. Nie ma u mnie potrzeby natchnienia, weny. Siadam jak szewc do roboty zwykłej. Jedno z pytań brzmiało, co cenię najbardziej. Nie cenię specjalnie swojej pracy, ale zawsze doskonale wiedziałem, kiedy zrobiłem coś dobrego, lecz uznawałem to, za rzecz najzwyklejszą. Nigdy nie byłem przygnieciony rozumem, talentem, zwykła rzecz, robota. Wyszło coś dobrze, więc się tylko się cieszyłem i szedłem dalej do następnego zadania. Nie lubię być petentem i teraz cudowna rzecz się dzieje w mojej Galerii Internetowej. Mam przeszło 370 tys. wejść z około 200 krajów i radość polega na tym, że. Jest takie pojęcie, które usłyszałem od zaprzyjaźnionego kompozytora – publika głupia, lecz swój rozum ma. Teraz dopiero dobrze rozumiem sens i co to znaczy. Nic nie muszę załatwiać, ponieważ same prace „załatwiają” sobie powodzenie. Mam dzięki uprzejmości, wiele liczników administracyjnych również detaliczny liczący wejścia na poszczególne hasła. Najwięcej ma AB, ponieważ wchodzący z innego kraju chce wiedzieć, jaka to firma. Jest już, około 60 tys. powracających, czyli coś musiało spodobać się szczególnie, ale licznik pokazuje też dokładnie, co. Bardzo wysoko są tzw., ikony. To nie moje słowo a dotyczące niektórych prac z Internetu lub druków.

BK: Czyli bardzo schematyczne obrazki, bo przypomnijmy, że jest pan również artystą malarzem, grafikiem i tą Galerię można obejrzeć na stronach internetowych, adres oczywiście będzie w notatkach. Zapraszamy. Zaprojektował pan wiele takich znaków oraz również jeden z pierwszych murali w Warszawie, który reklamował firmę Polam bodajże pana autorstwa. Także tą koszulkę, która pan ma na sobie dzisiaj, SOLARIS na podstawie plakatu do filmu według książki Stanisława Lema to jest ikona właśnie. Tak to jest coś, czego się nie zapomina i co się pamięta przez długi czas oraz jakoś współbrzmi z naszą rozmową, takim poczuciem estetyki. Jak to się dzieje, że jedna ikona zapada nam w pamięć inna nie.

AB: Nie zapamiętujemy, ponieważ nie jest ikoną, ale najpierw odniosę się do początku, pańskiej ostatniej wypowiedzi. Schematyczne obrazki to są tzw. ikonki a ikony są obrazami, wizerunkami, które prostotą wykładni potrafią bardzo dużo mówić. No właśnie publika głupia, ale, na czym to wszystko polega. Tłumnie jesteśmy mądrzy czasami, nie zawsze, lecz właśnie, oceniając, jakość artystyczną, wyrazową moich rzeczy malowanych, fantastycznie właśnie potrafiono uszeregować, co jest dobre, najlepsze. Więc „mówi”, działa, najprecyzyjniej dla człowieka, który nie zna, nie czyta napisów, bo są po polsku, ale wykładnia jest na tyle zborna, że on kuma natychmiast wie, o co chodzi. Ściana Polam była oczywiście dla całego Zjednoczenia, czyli występowała w imieniu, reklamowała wiele firm oświetleniowych i szczęśliwym zbiegiem okoliczności dwadzieścia parę Firm trzyma, zachowuje nazwę. Przypomniałem sobie, że w stołecznym Muzeum Sztuki Nowoczesnej na wystawie Reklama PRL, wystawiono 2 metrową replikę p.t. Polam 2012 podpisaną innymi nazwiskami. Nie byłem na niej, ale naoczni świadkowie mówili, że była przebojem, przy którym zawsze było tłoczno jak koło słynnych obrazów. Czyli, wizja w nawet w niezbyt udolnym powtórzeniu się obroniła. Dzięki uprzejmości przyjaciół mam reprodukcję tej repliki, jak również tabliczki z nazwiskami „autorów”. Z tym dla Polamu dobrze się stało, dlatego bo autor wykonał realizację w dużej skali sam. Pytał pan, co się dzieje z projektami. Decydowałem o wszystkich etapach pracy i dlatego wyszło jak miało wyjść, podobno dobrze. W pierwszej chwili, na początku byłem onieśmielony, bałem się, dlatego że jak stoisz na rusztowaniu widzisz tylko dwa metry a do zamalowania jest 500 lub 900.

BK: To zmienia trochę perspektywę też. Inaczej się myśli o czymś, co się mamy stworzyć w domu, w miejscu, w którym się o tym myśli a inaczej na miejscu gdzie się to tworzy. I to chyba powoduje też zmiany w trakcie tego tworzenia, czy nie?

AB: W tym przypadku nie zrobiło, ale szybko wymyśliłem, zrobiłem sobie cyrkiel z drutu i gwoździa. Potrzeba matką wynalazków i może ojciec trochę też. Nie jesteśmy w telewizji, więc muszę opowiedzieć jak to wyglądało. Zaprojektowałem żarówkę, powód reklamy i w nią wpisałem rozpiętego człowieka tego słynnego, znanego Leonarda.

BK: Tego, który w kosmos poleciał.

AB: Tak, ale wysłano również 9 symfonię, Bethovena. Zrobiłem wszystko tęczowo a źródłem był plakat, p.t. Gwiazda Południa też mojego autorstwa, który jest na szczycie oglądalności w Galerii. Zaraz wrócę do Muralu, ale jeszcze o plakacie, ponieważ, to też jest ikona. Niesamowitość tego utworu polegała na tym, że go nie rozplakatowano, rozwieszono na płotach, słupach ogłoszeniowych. Jeżeli np. w Mławie o godzinie 10 film wchodził na ekrany to już wcześniej, całe miasto zawsze było udekorowane plakatami. Ten nie poszedł na płoty nigdy, ponieważ zatrzymała go cenzura, Teraz dopiero się domyślam, dzwoniąc do dyrektora drukarni i mówiąc. Wicie, proszę wydrukujcie to trochę słabiej. Tak, więc ze 100 procent mocy, co było istotą tej demonstracji zostało 40, ledwo, ledwo a od przemiału uratował plakat marny druk, czyli osłabiona moc. To był 70 rok, w którym ja nie polityczny zachowałem się bardzo politycznie, bo wrzasnąłem niezadowolony z komuny. Na plakacie była twarz profilu rozwścieczona i na Maksa, sarkastycznie się śmiejąca wiec to był bunt prześmiewczy również. Jest prawdopodobne, że powstał w tym samym dniu, czyli momencie, wystąpienia Wałęsy a na pewno w tym samym miesiącu, jeżeli dobrze pamiętam grudniu, więc na początku ruchu solidarnościowego. Pojechali do Gierka, spadał jeden pierwszy sekretarz wchodził drugi, wprowadzono podwyżki cen żywności. Ten mój buntownik, który leży do dzisiaj na półkach, także bardzo się spodobał poważnemu angielskiemu kolekcjonerowi, który zrecenzował 6 czy 7 moich plakatów w tym na początku rzeczoną Gwiazdę. Jeżeli dobrze pamiętam brzmiało to mniej więcej tak. Takie rozwiązanie prowadziło do większych bogactw. No i tak się zaczęły tęcze. Gwiazda była od czystego fioletu poprzez czerwienie, oranże, żółcie do czystej bieli. Zrobiłem to maksymalną mocą, czyli taką, jaką dał producent farby artystycznej oraz taką powinno być wydrukowane, czyli ful farby drukarskiej na prawdziwie białym papierze. Wydrukowano na żółtawym, marnym, który dodatkowo jeszcze prawie całą farbę wciągnął, stłumił, ale potem tymi reklamowymi rozwiązaniami „zaraziłem” całą Polskę, spowodowałem modę. Może pan pamiętać, na witrynach sklepowych, tzw. plastycy (ja nie jestem plastykiem) gdzie się dało malowali właśnie paski. Mogli kwiatki, ale paski królowały przez dobrych parę lat. Tak i są, ukazują wspaniałą rozdzielczość, oraz ówczesne ulice, ale powróćmy. Rainbow person tak mnie w Internecie nazywają. Tęczowa osobowość. Bardzo szybko zrezygnowałem z pasków w plakatach filmowych i po trzecim już chyba uznałem, że nie rozwinę tej formy ekspresji. Po prostu ten wynalazek się wyczerpał a wykorzystywałem to w innych rozwiązaniach reklamowych, natomiast w plakatach filmowych już nigdy więcej. No i tak być może przegrana poligraficzna Gwiazdy spowodowała, że tworzyłem tylko 27 plakatów – tylko lub aż. To być może był początek zniechęcania formą. Floubert wszedł do historii jedną książką a Kraszewski, bodajże tysiącem nie. Ale te moje kolejne etapy, które usiłowałem rzucić, bo zamówienia napływały, były znakomitymi laboratoriami doświadczalnymi. W których udoskonalałem technikę i jednocześnie inwencyjność oraz zdolność do kreowania. Np. projektowanie logo, znaków firmowych spowodowało, że zrobiłem się oszczędny, zwięzły. Musiałem wówczas bardzo małą ilością środków wyrazić, zawrzeć jak najwięcej treści zrozumiałej, łatwo czytelnej dla nawet przeciętnego odbiorcy. Jedna z takich ikon, wynalazek nazywała się Pojedynek Rewolwerowców. Historia zaczęła się w Mosinie gdzie się wychowywałem. Zapamiętale bawiliśmy się w Indian Siuksów. Zaczytywaliśmy się w lekturach Karola Maya i Curwooda a po latach zaowocowało to plakatem. Jedną z późniejszych przyczyn była opinia ojca, który powiedział, że mu kaktus wyrośnie na dłoni jak zrobię dyplom. No i wyrósł nie tylko jeden, ale na mojej dłoni, popękanej jak ziemia meksykańska. Lewej, bo prawą malowałem. No a historyjka warta jest przypomnienia. Na zaproszenie chyba w 73 r. wysłałem 6 plakatów na Biennale do Kotowic. Wystawiono wszystkie a po dwóch miesiącach, przeczytałem wielostronicową recenzję w bardzo poczytnym dwumiesięczniku PROJEKT. Pisał redaktor naczelny, ubolewając na niskim poziomem plakatu filmowego, co zilustrował Pojedynkiem wydrukowanym jak z kartofla na czarno biało. Wytypował jego zdaniem najgorszy z najgorszych, aby udokumentować doktrynę. Czy również zadzwonił do drukarni? Oczywiście i jak zwykle machałem ręką, czyli wręcz zapominałem, ale przypominali ludzie. Po latach teksański miliarder, zachwycił się dużo lepszą reprodukcją również czarno białą. Jeszcze trochę później, zespół najwybitniejszych amerykańskich znawców westernu w 1999 r. uznał, że Pojedynek Rewolwerowców jest najwybitniejszym plakatem w całej 150 letniej historii. Został doskonale wydrukowany, opisany pochwalnie i ze znawstwem. Tak się to plotło?.Przytaczam tą przygodę, jako przyczynek, aby zwrócić uwagę na dysleksyjność. Widzą i nie rozumieją?. Dlaczego odkrywają moje prace, opisują na wszystkich kontynentach a w Polsce?. Cudze chwalicie swego nie znacie. To chyba napisał Rej wiele lat temu. Podobno tylko krowa nie zmienia poglądów, więc może przeczytam kiedyś coś poważniejszego, wyartykułowanego w kraju.

Wracając do wątku, nigdy nie przejmowałem się tekstami „krytycznymi” i najzupełniej wystarczały własne oceny, często dużo, surowsze. Mówiłem już o swoich niechęciach, ale też nie lubiłem pisać a teraz piszę.

BK: Właśnie czekamy na książkę, proszę powiedzieć, co to będzie?

AB: Jej tytuł brzmi ANATOMIA PROJEKTU i będzie próbą zrozumienia jak przebiegało życie człowieka, zwykłego człowieczka, który bywa nie zwykłym. Lubię dawać, dzielić się i w tej mierze, sposobie upatruję podobieństwa do Sokratesa czy Konfucjusza. Ale różnię się od nich bardzo charakterologicznie. Ponieważ ten pierwszy rozmawiał, aby rozmówcę zmiażdżyć i wykazać, jaki jest głupi a zaczynał na bazarze od łatwych pytań zaś Konfucjusz głównie się popisywał. Ja natomiast lubię sprawiać przyjemność nawet zagadniętemu obcemu.

BK: No i bardzo miło się rozmawiało a temat jest niewyczerpany. Bardzo fajnie pan opowiadał a tematów jak mówiliśmy jest, na przynajmniej 8 godzin. Ale, myślę, że nasze dzisiejsze spotkanie jest, będzie inspirujące również dla naszych słuchaczy. Dla mnie rozmowa z panem jest zawsze czymś inspirującym. Dziękuję za to, że przyszedł pan do studia i podzielił się swoimi spostrzeżeniami, przemyśleniami z naszymi słuchaczami. Moim gościem był pan Andrzej Bertrandt architekt, wynalazca, grafik, malarz, człowiek orkiestra. Można znaleźć sporo informacji w Internecie i pomożemy umieszczając je w notatkach do audycji, aby łatwiej było odszukać te informacje także niektóre prace. Zapraszam do notatek (www.nauka.podkasty.info/odc/Andrzej-Bertrandt).